Kradnie cudze zęby. Dzwoni na informację, by zapytać o własny numer telefonu. Pozwala ukraść sobie sweter na spotkaniu seniorów. Poznajcie Matheę.
Mathea twierdzi, że nigdy nigdzie nie pracowała. Jej życie oscylowało wokół męża, Epsilona, zatrudnionego w Urzędzie Statystycznym. Jednak ten umiera, a staruszkę ogarnia - skądinąd uzasadniony lęk - że nikt tego nie zauważy.
Mathea żyje w izolacji: odseparowana od innych szczelną barierą. W tym jej własnym świecie, pozlepianym ze wspomnień i fantazji, świecie absurdu i gorzkiej groteski, Mathea oczekuje samotnie na śmierć i wie, że nigdy nie zostanie zapamiętana. Nie został nikt, skoro jedyna osobą, z jaką obcowała, był ukochany, zmarły mąż.
Boi się innych. Ale boi się też świata bez innych. Krótko mówiąc, trwa w impasie. Wie, że sprzedawca z supermarketu za chwilę o niej zapomni, ale nie chce sie do niego odezwać: poprosić o reklamówkę czy otwarcie dżemu.
Mathea staje się niewidzialna: zarówno przez swój wiek, jak i przez fobię społeczną. To ktoś, z kim nic nie możemy zrobić. Nie możemy jej pomóc, bo nie wiemy, że tego potrzebuje czy chce. Nie możemy nawiązać z nia relacji, bo nas odepchnie (choć potem pewnie będzie żałować).
Właśnie z tego powodu zarysowana w "Im szybciej idę, tym jestem mniejsza" postać wydaje się interesująca: bo pokazuje, że są obok nas ludzie tak bezradni. I że my wobec nich jesteśmy bezradni. Nic nie można zrobić.
Wydaje się z tego krótkiego opisu, że to pozycja przerażająco smutna. Nic bardziej mylnego. Melancholia miesza się tu z humorem. Mathea mówi o sobie: “Jestem najzabawniejszą osobą, jaką poznałam”. Być może zmyśla labo żyje wspomnieniami, być może nie możemy jej jako narratorce ufać, ale to jedno zdanie z pewnością jest prawdziwe.