koobe

Kochamy czytać. W każdej postaci. I chcemy nauczyć się czytać jeszcze więcej. Nie znamy rozróżnienia na literaturę wysoką i niską. Ważne jest to, co książka może dać czytelnikowi. Literatura jest po to, żeby coś można było zmieniać. Żeby czytelnik po lekturze był kimś choć trochę innym niż przed: pewne rzeczy są dla niego mniej oczywiste, mniej jednoznaczne, inne zaś zyskują na klarowności. Jeśli książka nic we mnie nie zmieniła, to dla mnie jest bezużyteczna. Dlatego dobry poradnik może być dla mnie lepszy niż arcydzieło wychwalane przez krytyków. Lubimy ebooki . Uczymy się, że cały ten fetysz posiadania i gromadzenie zakurzonych tomiszczy to nie o to, o co nam chodzi. My chcemy czytać: zmieniać się, rozwijać, spotykać z nowymi światami, innymi punktami widzenia, zmieniać się, uczyć. Reszta jest drugorzędna. Kochamy ebooki za to, że mogą nam dać trochę przestrzeni w mieszkaniu. Oraz wygody w podróży. No i doskonale pasują do małej torebki czy dużej kieszeni. Kręgosłup jest wdzięczny! Audiobooki zaś towarzyszą naszym treningom. Przyjemne z przyjemnym! Wiemy jednak, że w natłoku obowiązków mało jest czasu na to, by zatopić się w lekturze w fotelu, owinąć kocem i przygotować czekoladę. Chcemy jednak szukać nowych metod na czytanie więcej: z jednej strony będziemy zastanawiać się nad tym, gdzie jeszcze można „upchnąć” chwilę lektury (na przystanku, w łazience, podczas prasowania), ale i jak wygospodarować sobie więcej czasu na porządne czytanie, skupienie tylko na lekturze).

Shuty: czemu "Dziewięćdziesiąte" nie są dobrą książką

Czytam “Dziewięćdziesiąte”, w mękach, wracam do Shutego: myślę o tym, co się działo z tym pisarzem, co dzieli tę książkę np. od “Zwału”.

Właściwie Shuty jest nieustannie pisarzem porażki. W tym sensie, że jego bohaterowie nieustannie polegają. Nie mają szans na lepsze życie. Na szczęście. Są zamknięci w swojej nowohuckiej beznadziei, bieda i postpeerel, pracy nie ma, wina za dużo, ogólny kapitalizm. “Zwał” - dośc jak na swoje czasy innowacyjny - pokazał młodego człowieka, uwikłanego w korporację: z jednej strony nasz bohater nie potrafi korpo znieść, z drugiej - nie potrafi się jej przeciwstawić. Relacja między pracownikiem a firmą przypomina relację dziecka z rodzicem. Dlatego nie jest rozwiązaniem po prostu się zwolnić: korpo czyni z Ciebie, czy tego chcesz, czy nie, cząstkę machiny, która nie poradzi sobie poza nią. Na korpo jesteś skazany, mimo że cierpisz.

Trochę w tym wszystkim egzaltacji, trochę broszury politycznej, ale nie można odmówić tej książce wyrazistego tonu, pewnej zaczepnej agresji wobec świata, żarliwości sprzeciwu.

 

Zaś z kolei “Dziewięćdziesiąte” opowiadają w sumie o tym samym - narodzinach kapitalizmu w Polsce. Jeden z epizodów bohatera jest nawet oparty na “Zwale” (a raczej oba są oparte na biografii autora). Co się zmienia w przeciągu dziewięciu lat, które dzielą te publikacje?

 

Bohater Shutego akceptuje swoją klęskę. “Dzieięćdziesiąte” to opowieść o cyklu porażek, które przyjmowane są nieustannie ze stoickim spokojem. Nie ma tu żadnego horyzontu marzeń, pragnienia lepszego życia. Przyjeżdżasz z Huty do Krakowa, a tam diler sprzedaje Ci zamiast haszu grudę z nosa. Akceptujesz los. I grudą z nosa dasz się spalić. Próbujesz pracy na obczyźnie, ale wszyscy od razu widzą w Tobie łasego na szybką kasę Polaczka. Chińczyk wykorzystuje Cię ponad normę i za darmo. Szkoda, że musisz nawalić się jak świnia na przyjęciu wydawanym przez Twoich landlordów.

 

Laski nie bardzo. Laski lubią, kiedy jest kasa i brak postpeerelu. Kariera nie bardzo. Wiesz, że to nie dla Ciebie. MIeszkanie u rodziców nie jest złe. Własnego przecież nie umiesz upilnować. Pamiętasz, jak kiedyś wyrwałeś dziewczynę i ona wprowadziła się do Ciebie, a potem zamieszkał z nią ten facet i ona kazała Ci płacić jej za wynajem pokoju, który w zasadzie był Twój, ale pozwoliłeś jej tam mieszkać, więc stał się jakby jej, a kiedy zamieniliście się pokojami, to jakby spałeś w jej? Właśnie. Więc nie umiesz mieszkać sam.

 

Czytanie “Dziewięćdziesiątych” przypomina gadanie z kumplem przy piwie. Bywa śmiesznie, bywa nudno, czasem tempo zwalnia, by ozywić się po chwili. Ot, jak to przy piwie. Zdaje się, że narrator tej powieści, podobnie jak jej bohater, porzucili wszelkie ambicje. Tej książce nie chce się być dobrą. Masz, co jest. Gruda z nosa? Nie szkodzi.


Mnie trochę jednak szkodzi.