koobe

Kochamy czytać. W każdej postaci. I chcemy nauczyć się czytać jeszcze więcej. Nie znamy rozróżnienia na literaturę wysoką i niską. Ważne jest to, co książka może dać czytelnikowi. Literatura jest po to, żeby coś można było zmieniać. Żeby czytelnik po lekturze był kimś choć trochę innym niż przed: pewne rzeczy są dla niego mniej oczywiste, mniej jednoznaczne, inne zaś zyskują na klarowności. Jeśli książka nic we mnie nie zmieniła, to dla mnie jest bezużyteczna. Dlatego dobry poradnik może być dla mnie lepszy niż arcydzieło wychwalane przez krytyków. Lubimy ebooki . Uczymy się, że cały ten fetysz posiadania i gromadzenie zakurzonych tomiszczy to nie o to, o co nam chodzi. My chcemy czytać: zmieniać się, rozwijać, spotykać z nowymi światami, innymi punktami widzenia, zmieniać się, uczyć. Reszta jest drugorzędna. Kochamy ebooki za to, że mogą nam dać trochę przestrzeni w mieszkaniu. Oraz wygody w podróży. No i doskonale pasują do małej torebki czy dużej kieszeni. Kręgosłup jest wdzięczny! Audiobooki zaś towarzyszą naszym treningom. Przyjemne z przyjemnym! Wiemy jednak, że w natłoku obowiązków mało jest czasu na to, by zatopić się w lekturze w fotelu, owinąć kocem i przygotować czekoladę. Chcemy jednak szukać nowych metod na czytanie więcej: z jednej strony będziemy zastanawiać się nad tym, gdzie jeszcze można „upchnąć” chwilę lektury (na przystanku, w łazience, podczas prasowania), ale i jak wygospodarować sobie więcej czasu na porządne czytanie, skupienie tylko na lekturze).

Co podarujecie swoim oczytanym bliskim? Książki czy prezenty okołoksiążkowe?

Tekst nie o Rowling, ale o nieusuwalności marketingu

Przyznajcie się: gdyby nie skandal wokół Rowling ta – bardzo dobra skądinąd – książka przeszłaby bez echa. Możemy się spierać o to, po co była ta akcja: jeśli autorka Pottera chciała udowodnić, że rynek książki i krytycy wcale nie są instytucjami obiektywnymi czy sprawiedliwymi, to trochę jest to wyważanie otwartych drzwi. Wiemy to wszyscy. Więc może skandal nie był próbą buntu przeciw tej sytuacji, ale właśnie dowodem doskonałego wpasowania się w nią? Rowling wie, że do końca życia na sympatycznym chłopcu z blizną nie może jechać: saga skończona, filmy nakręcone, nawet aktorzy, którzy w nich grali, zaczęli już się starzeć. Więc koniecznie trzeba szukać nowych pól działania. Pojawia się „Trafny wybór” oraz, w trochę innych okolicznościach, „Wołanie kukułki”.

 

Piszę o tym, bo cała ta marketingowa sieczka strasznie psuje odbiór. Podstawowy problem brzmi: z jednej strony denerwuje nas ciągłe mówienie o reklamie, z drugiej zaś – większość z nas nie sięgnęłaby w ogóle po tę książkę, gdyby nie życzliwi marketerzy. Tak naprawdę irytujący w tej sytuacji nie tyle sam marketing, co boleśnie odczuwany fakt, że marketing jest nieusuwalny i bardzo dalece oddziałuje na nasze wybory. Fakt, że książka pojawia się w takim kontekście determinuje też sposób, w jaki ja czytamy: zobaczcie, jak podobnie zaczytają się recenzje tego tekstu (moja nie jest wyjątkiem). Wszyscy zaczynają: „Gdyby to nie była książka Rowling, nie przeczytałabym” albo „Nie spodziewałem się tego po Rowling”.  Reklama sprawia, że trudno nam wyjść poza taki schemat: musimy się opowiedzieć, zadeklarować wobec tego skandalu.